Wspomnienie o s. Róży Marii Lo Iacono AJC

 

28 grudnia 2019 r. minęły dwa lata odkąd s. Róża opuściła ten świat, by na zawsze połączyć się ze swoim Oblubieńcem. Przytaczamy jeszcze raz przmówienie Matki Marii Saverii Palmisano z uroczystości pogrzebowych z 2017 r.

 

S. Róża Maria Dorota Lo Iacono urodziła się w Menfi (AG) 25 października 1966 r. jako córka Józefa, inżyniera budownictwa i Anny Barbiera, nauczycielki. Była ostatnią z pięciorga dzieci. Od dzieciństwa wyżóżniała się spokojnym i dobrym charakterem.

W wieku 9 lat już pojawiły się u niej oznaki szczególnego powołania. W swoim wypracowniu szkolnym tak zapisała: “Gdy dorosnę chciałabym zostać misjonarką, bo mam wiele współczucia dla chorych i ubogich. Chciałabym przyczynić się do wybudowania przez Państwo szpitala, w którym przyjęłabym wszystkich ubogich, samotnych, starych i chorych ... jednocześnie chciałabym pójść za Jezusem”.

Poznałam Różę Marię w 1985 r. przy okazji misji zorganizowanej w jej miasteczku Menfi przez naszego Ojca Założyciela i członków Dzieła w Służbie Bożego Miłosierdzia.

Na zakończenie misji pożegnałyśmy się jak osoby, które chciałyby się jeszcze spotkać. Nasze drogi rozeszły się: ona rozpoczęła studia w Palermo, a ja moją pracę nauczyciala w Palestrinie (Rzym).

Utrzymywałyśmy kontakt listowny przez około siedem lat. Pisała mi zaledwie kilka listów rocznie, lecz były one znaczące dla jej drogi duchowej, która robiła się coraz bardziej wyrazista. Pierwsze doświadczenia uczuciowe utwierdziły ją w przekonaniu, że jej serce szukało największego skarbu. Napisała mi takie słowa: “Matko, nie czuję, że mogę powiedziać mojemu chłopakowi ‘skarbie’, ‘kochanie’. Takie słowa mogę powiedzieć tylko Jezusowi!”.

W tamtym czasie przeżyła trudny czas początków swojej choroby, która pojawiła się gwałtownie. Została odkryta w szpitalu w Palermo, ale potem była leczona w Rzymie, gdzie była zmuszona pozostać przez kilka miesięcy (...). Pobyty w szpitalu pozwalały znów nam się spotykać. Były to spotkania, które cichuteńko, jak ziarno złożone w ziemi, zapuszczały korzenie w Jezusie.

W lipcu 1991 r., gdy znajdowałam się w Betlejem, aby założyć tam wspólnotę “Apostołek Jezusa Ukrzyżowanego”, dowiedziałam się, że Róża Maria mnie poszukuje, chce ze mną rozmawiać. Podjęła decyzję, iż chce swoje życie poświęcić Bogu w naszym Instytucie.

Zostało jej 8 egzaminów do ukończenia studiów, lecz jej serce było już tak pełne Jezusa, że nie chciała zwlekać. Odnalazła sens swojego życia, a studia prowadziły ją w innym kierunku. Nie wahała się więc zostawić wszystko. Znalazła drogocenną perłę!

Lecz jej sytuacja zdrowotna powodowała, iż wątpliwości co do jej przyjęcia były bardzo konkretne i nie ukrywam, że słyszałam słowa zniechęcające mnie do dania jej odpowiedzi pozytywnej. Przez kilka dni nie mogłam spać, walcząc wewnętrznie, lecz w końcu postanowiłam: lekarz, który prowadzi jej przypadek będzie mógł się wypowiedzieć czy jej sytuacja zdrowotna jest poważną przeszkodą, by mogła zrealizować swoje zakonne powołanie.

Lekarz wypowiedział się pozytywnie, zalecając unikanie stresu oraz zachowanie odpowiedniej diety i koniecznego odpoczynku. Czułam, że to możemy jej zapewnić. S. Róża ze swej strony dźwigała ciężar choroby z godnością, jak gdyby była najzdrowsza, zawsze obecna i punktualna we wspólnotowym życiu: na modlitwie i w pracy.

4 września 1991 r. s. Róża Maria przybyła w towarzystwie mamy, aby wstąpić do naszego Instytutu. Rozpoczęła swoją formację, przechodząc przez wszystkie jej etapy z uległością i wiernością, wyróżniając się dyspozycyjnością pełną uśmiechu i dobroci.

21 listopada 1993 r. złożyła pierwsze śluby, a 24 listopada 1996 r. śluby wieczyste.

W jednym z listów, tuż przed złożeniem trzeciej profesji w 1995 r. tak do mnie napisała: “Mój słynny ‘toczeń’ jest największym prezentem jaki Jezus mógł mi dać, bo wyrwał mnie z głębin Szeolu – cytując Ps 86,13, który mówi: “wielkie było dla mnie Twoje miłosierdzie i życie moje wyrwałeś z głębin Szeolu”. “Jest dokładnie tak – kontynuuje swój list – Jezus i Maryja wyrwali mnie, któż wie ile razy z ognia piekielnego... Nie mogę więc robić niczego innego przez całe moje życie jak dziękować Panu za bezcenny dar, który mi uczynił, tylko Jezus mógł przemienić moje zniewagi i ból, który Mu sprawiłam (ubiczowanie, ukoronowanie cierniem, ukrzyżowanie) w płaszcz utkany z czułości i słodyczy, z przebaczenia i współczucia, którym jestem owinięta”.

S. Róża Maria z naszej woli, a zwłaszcza z woli Ojca Założyciela, ks. Domenico Labellarte zdała ostatnie egzaminy z architektury i w 2001 r. zdała egzamin magisterski, a zaraz później habilitację, która pozwoliła jej na wykonywanie zawodu architekta.

S. Róża Maria przez dwie kadencje była ekonomką generalną i przełożoną lokalną. Zadania te wypełniła w sposób śpiewająco i skrupulatnie. Przez wszystkie lata była też naszą referentką do spraw misji, zwłaszcza na Filipinach.

Mogę zaświadczyć bez cienia wątpliwości, opierając się na opinii wszystkich członków Instytutu, że była dla nas wszystkich wzorem siostry zakonnej. W prostocie, lecz ze szczerością i poczuciem rzeczywistości zachowywała śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, uważna na wsłuchiwanie się w potrzeby innych, wrażliwa i przyjazna wobec wszystkich. Trud, którego wymagała od niej dyspozycyjność i gotowość na słuchanie, nie powstrzymywał jej ani trochę.      

Dziękuję Ci, S. Różo Mario, przyjaciółko, siostro i duchowa córko! (...) Przeszłaś pomiędzy nami z taką normalnością, że my, pomimo, iż przeczuwałyśmy cud i jakość Twojego życia, nie czułyśmy się nieswojo. Twoja osoba nie usuwała nikogo w cień, a Twoje świadectwo pociągało i roznosiło się jak wonny zapach.

Byłaś, podobnie jak Twój Pan, “rosą światłości” (Iz 26,19). W Twojej ulotności i wątłości zdrowia, byłaś silna i radosna, zdolna do żartów i mająca humorystycznego ducha, zdolna do wywoływania uśmiechu i  niesienia radości!

Zrozumiałaś istotę życia zakonnego, nie miałaś innej ambicji, jak tylko tę, która nakazywała Ci żyć dobrze Twoim powołaniem i rozsiewać dobro.

Powierzyłaś się woli Bożej świadomie i chętnie, co zobaczyłyśmy w Tobie nawet wtedy, gdy nie mogłaś już mówić. Ofiarowałaś Twoje cierpienia, aby ci, którzy są daleko od Jezusa mogli Go poznać, za nawrócenie grzeszników, za Kościół, Ojca Świętego, Instytut.

Zjednoczyłaś się z Męką Jezusa i jak On dałaś siebie cała! W Tobie wypełniło się wyrzeczenie i odarcie ze wszystkiego. Twoje ciało zostało wyniszczone przez chorobę w przerażający sposób, tak, iż odważam się przypisać Ci słowa Ps 38: “ogień trawi moje lędźwie i w moim ciele nie ma nic zdrowego”. Istota Ciebie pozostała jednak nietknięta: Twoja pogoda ducha, Twój uśmiech, cierpliwość, Twoje pragnienie, by nie przeszkadzać, nie sprawiać kłopotu, Twoje nieustanne dziękczynienie.

Nie dałaś miejsca depresji. Twoja choroba u innych wymaga towarzyszenia psychologicznego, tymczasem Ty podtrzymywałaś innych, zachęcałaś, i jak to było w Twoim zwyczaju, nie chciałaś, by cierpieli ci, którzy są wokól Ciebie, ukrywając problemy zdrowotne za każdym razem, gdy pojawiały się nowe. To nie był stiocyzm lecz prawdziwe człowieczeństwo! Również Ty podczas Twojej kalwarii bałaś się i jak Jezus rozciągnęłaś ręce na znak poddania się woli Bożej na chwilę przed intubacją, jak gdybyś chciała powiedzieć: “Matko, niech tak będzie! Zaakceptujmy!”. I w nieopisanym bólu uśmiechnęłaś sie do mnie!...  Jak Jezus na krzyżu powierzyłaś Twego ducha Ojcu, w całkowitym wyniszczeniu wylewając krew i wodę aż po ostatnią kroplę!

Jakiś czas temu chciałam opisać sylwetkę prawdziwej Apostołki Jezusa Ukrzyżowanego, tak jak ja ją widzę. Tę sylwetkę napisał Pan Twoim życiem! Żyłaś w cierpieniu, którego wartość ceniłaś, i które ofiarowałaś na madlitwie. Byłaś apostołką, niosąc Słowo Boże, byłaś wrażliwa na ciepienia innych...

W tym roku, który się rozpoczyna obchodzić będziemy 50 rocznicę śmierci Ojca Pio, z którą wiąże się także natchnienie dane przez Boga naszemu Ojcu Założycielowi, ukochanemu synowi duchowemu Ojca Pio: “Uzupełnij Dzieło tajemnicą Odkupienia, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa, którą widziałeś realizującą się we mnie”. Nasz charyzmat skonkretyzował się i stał się widzialny w Twoim życiu. (...)

Ostatnie 11 lat Twojego życia, naznaczone dializami, uczyniły Cię siostrą wielu, którzy jak Ty, walczą o życie. Oddział dializ stał się Twoim drugim domem. Ofiarowywałaś uśmiech, modlitwę, wsparcie, książeczki... A gdy umierał któryś z towarzyszy Twojej podróży, cierpiałaś i ofiarowywałaś modlitwy i msze św. za ich dusze. Wszyscy, kto mniej, kto bardziej, odwdzięczali Ci się miłością i wdzięcznością.

28 grudnia o godz. 5.30 s. M. Rosaria czuła silny zapach u drzwi Twojego pokoju, znak, że nasza Róża tego dnia miała zostać zerwana, by zostać przesadzoną do Nieba. I podczas, gdy w czasie Nieszporów śpiewałyśmy Magnificat, Ty zjednoczyłaś się z nami duchowo, by go wyśpiewać przed tronem Najwyższego. (...)

S. Różo Mario, miłość, którą przyjęłaś i dawałaś dała Ci skrzydła. Zostałaś pociągnięta ku Sercu Jezusa, Twego Pana i Oblubieńca. Teraz jesteś z Nim! Byłaś dla nas pieszczotą Boga! Teraz my chcemy poprzez Ciebie odpowiedzieć na tę pieszczotę. Pamiętaj o nas! Pomóż nam być świętymi! Módl się za nami!

 Matka Maria Saveria Palmisano AJC

 

rosa