Rozważanie z okazji zakończenia roku kapłańskiego

S. Anna M. Magdalena Kołoch AJC

 

Rok Kapłański
   Kończy się rok kapłański, rok przeżywany z wielką wdzięcznością dla Benedykta XVI, że zainicjował taki właśnie rok. Pewnie ten czas dla wielu z nas był czasem szczególnym, w którym spojrzeliśmy na kapłanów i na samo kapłaństwo w nowy sposób, być może bardziej doceniliśmy ten dar, być może ten czas wzbudził w nas potrzebę większej modlitwy wstawienniczej za kapłanów i błagania o nowe powołania do kapłaństwa. Być może bardziej zdaliśmy sobie sprawę z tego, że bez nich nie moglibyśmy żyć. Tak! To nie przesada, bo bez kapłanów nie ma Mszy świętej, nie ma Komunii świętej, nie ma pojednania z Bogiem w sakramencie pokuty. Jak wyglądałoby nasze życie i jaka byłaby nasza przyszłość bez tego daru?

 

Pamiętamy, że Dzieło „... w służbie Bożego Miłosierdzia” ma cel kapłański. W 1943 roku nasz Ojciec Założyciel, Domenico Labellarte, wówczas 21 letni kleryk, przed wizerunkiem św. Agnieszki w kaplicy seminaryjnej otrzymał potrójne natchnienie, które później okazało się podwaliną do stworzenia Dzieła, które skupia dziś tysiące osób zaangażowanych na różne sposoby. Od 15 do 17 maja młody Domenico modląc się czuł się wewnętrznie oświecony przez Pana, który polecał mu misję: a. Wywyższyć Kapłaństwo hierarchiczne i powszechne; b. Otoczyć kapłanów duszami kapłańskimi (by współpracowały z nimi w posłudze duszpasterskiej); c. Wzmacniać braterską jedność pomiędzy kapłanami diecezjalnymi i zakonnymi. Domenico początkowo nic nie robił w tej sprawie obawiając się, że te inspiracje są wynikiem jego ukrytej pychy. Jednakże tego samego roku, 22 sierpnia Ojciec Pio zawołał młodego seminarzystę znajdującego się właśnie w San Giovanni Rotondo i zaprowadził do niewielkiej klasztornej biblioteki. Tam poprosił go, aby wyjawił mu wszystko to co jest ukryte w jego sercu. Ponieważ Ojciec bardzo nalegał, Domenico bardzo zawstydzony wyjawił mu otrzymaną w maju potrójną inspirację. Ojciec Pio, rozpromieniony, nie tylko zapewnił go o niebiańskim pochodzeniu tego natchnienia mówiąc: „Bóg tego chce!”, ale dodał, by natychmiast wziął się do pracy.

Takie oto były początki tego kapłańskiego Dzieła. Cóż jednak to wszystko oznacza dla nas, którzy nie jesteśmy kapłanami na mocy otrzymanych święceń? W jaki sposób mamy realizować natchnienia, które Pan dał naszemu Ojcu? Co dla nas powinien oznaczać przeżywany, a właściwie kończący się już rok kapłański? Przede wszystkim myślę, że dla nas powinien on trwać nadal. Może najłatwiej zrozumieć naszą rolę u boku kapłanów, gdy popatrzymy na ich matki, a zwłaszcza na Matkę Najwyższego Kapłana, Jezusa Chrystusa. To przecież prawie zawsze ofiarność matek, ich ciche modlitwy i przykład prostego, lecz zanurzonego w Bogu życia, są zaczynem, któremu Bóg daje wzrost w postaci kolejnego kapłańskiego powołania. Na tym jednak nie kończy się misja matki syna-kapłana. Ona realnie uczestniczy w jego kapłaństwie towarzysząc mu modlitwą i nieustanną ofiarą ze swojego życia składaną Bogu.

Nie tak dawno uczestniczyłam w pogrzebie takiej matki. Jej życie było pełne cichej modlitwy i ofiary. Wydała na świat siedmioro dzieci, w tym dwóch kapłanów: o. Eugeniusza Lorek – budowniczego Kalwarii i Sanktuarium św. Ojca Pio na Górce Przeprośnej k. Częstochowy, a obecnie Generała Instytutu Zakonnego „Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego” i o. Kazimierza Lorek – Prowincjała Zakonu Barnabitów w Polsce. Ta mama dla najbliższych była oparciem, w którym szukali schronienia, dobrego słowa i otwartego serca. W pracowitym życiu dźwigała krzyż choroby i cierpienia. Przez piętnaście lat opiekowała się mężem inwalidą, który był bez nogi, a ostatnie trzy lata bez obu nóg.

W czasie pogrzebu śp. Zofii o. Kazimierz – syn odchodzącej do wieczności matki wspominał: „Jeśli umiem się dobrze modlić, to dlatego, że nauczyła mnie tego mama, jeśli mam trochę wiary, to dlatego, że dała mi ją mama. Jeśli wracam z miłością do tamtych chwil i do tamtych miejsc, to dlatego, że tam była mama. Każdy z nas w życiu ma chwile, kiedy może uciec choćby po kryjomu, przyjechać do mamy i poprosić: Mamo, błogosław mi! Módl się za mnie mocniej, bo mi trudno i ciężko! Wystarczyło, że mama położyła ręce, pobłogosławiła, powiedziała dobre słowo. Człowiek wracał z nową siłą, z nową wiarą. Bo to matka jest pierwszą nauczycielką i wychowawczynią. Teraz już nie mamy ziemskiej swej mamy, ale mamy szczególne prawo do Tej, która jest Matką nas wszystkich – Królową Nieba i Ziemi. Do Niej mamy sieroce prawo mówić: Matko! Przecież Pan, nasz Bóg pamiętając o nas, powiedział z Krzyża: „Synu, córko - oto Matka twoja”.

Gdy patrzymy na Maryję, Matkę i Wzór wszystkich matek nasuwa się refleksja nad Jej rolą w Kapłaństwie Jej Syna. Gdzie Ona się znajdowała, gdy Najwyższy i Jedyny Kapłan składał ofiarę na ołtarzu Krzyża? Maryja stała obok, stała pod Krzyżem i współcierpiała, współuczestniczyła w Ofierze Syna, w doskonały sposób uczestniczyła w Jego Kapłaństwie. Maryja ofiarowywała swego Syna Ojcu Niebieskiemu za odkupienie świata, a wraz z Synem ofiarowywała siebie, swoje Serce przeniknięte mieczem cierpienia i bólu. „Iuxta crucem tecum stare” (chcę pod Krzyżem stać przy Tobie) – Metropolita częstochowski to swoje biskupie zawołanie tak rozwinął w kontekście pogrzebu, któremu przewodniczył:

„Błogosławione kapłaństwo Jezusa Chrystusa i błogosławieni ci, którzy mu służą. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam kto służył Jezusowi-Kapłanowi: Jego Matka, Maryja. Stała pod Krzyżem, współumierała. Stała tak, jak stoją kapłani przy ołtarzu. Stała pod krzyżem i wraz z Synem składała ofiarę. Widzimy ją na pogrzebie matki kapłanów i tylu dzieci, które też jakoś wypełniają kapłaństwo. Matka siedmiorga dzieci. Przecież to było stanie pod krzyżem! Przecież wychowywanie w warunkach naszego ludu górskiego w czasie wojny i tuż po wojnie, i potem... to wszystko było naprawdę przeniknięte Krzyżem. Przecież tutaj trzeba było mieć serce ofiarne. Oto ta matka stała. Wychowała siedmioro dzieci. Dzisiaj się o takich mówi: bohaterki...

Matka synów-kapłanów jest powołana do tego, żeby wraz z nimi składała ofiarę Bogu. Przemadlała powołanie jednego i drugiego syna, którzy się poświęcili Bożej sprawie, poświęcili się Krzyżowi. Była przy nich, przemadlała, stała przy nich pod Krzyżem Chrystusa. To samo trzeba powiedzieć o innych dzieciach. Życie rodzinne nie jest tanie, nie jest łatwe. Na pewno przemadlała życie swoich dzieci i wnuków. Stała pod Krzyżem jak Maryja. Nasze kobiety z Polski południowej wiedzą co to jest różaniec, wiedzą co to jest Kalwaria, co to jest Krzyż, całują ten Krzyż, ściskają paciorki różańca. Potrafią cierpieć, męczyć się nieraz, żeby było dobrze, żeby dobrze wychować dzieci. Błogosławione!...”.

 

 

Tak, być matką kapłana to szczególne powołanie, ale myślę, że trzeba nam tutaj brać wzór z Maryi i z tych licznych matek uczestniczących w kapłaństwie swych synów. Maryja, choć nie była kapłanką, miała kapłańską duszę zdolną do ofiary, do poświęcenia, do służby. Kontemplujmy Maryję w całym Jej życiu, a zwłaszcza tę stojącą pod Krzyżem Syna. My przez chrzest święty zostaliśmy włączeni w potrójną misję Pana: prorocką, królewską i kapłańską. To wielki zaszczyt i wielka godność, ale też wielkie zadanie dla każdego ochrzczonego. Poprzez przepowiadanie Ewangelii i świadectwo o niej jesteśmy prorokami, przez panowanie nad własnym egoizmem i skłonnością do zła, by żyć w wolności, jesteśmy królami, a przez składaną ofiarę jesteśmy kapłanami.

Do funkcji kapłańskich należy nie tylko wspólne (kapłan i Lud Boży) składanie ofiary Jezusa Chrystusa, ale kapłaństwo to także włączenie w tę doskonałą Ofiarę skromnej ofiary z naszego życia. Ojciec Domenico lubi porównanie Męki Jezusa i naszego cierpienia do kielicha z winem składanego na ołtarzu i ofiarowanego Bogu. Z winem symbolizującym Mękę Jezusową kapłan łączy niewielką ilość wody, symbol naszego cierpienia, naszych trosk, upokorzeń, naszego życia... W chwili Przeistoczenia krople wody, które, które zmieszały się z winem stają się Krwią Pana. Gdy zanurzamy w Męce Chrystusowej nasze skołatane i poranione życie, wówczas to wszystko, co jest w nim trudne i co zadaje nam ból, zaczyna nabierać mocy zbawczej. Nasze cierpienie nabiera sensu. Ileż osób żyje takim kapłaństwem stając się cichymi współpracownikami Jezusa Ukrzyżowanego!

Czasami nie wiemy jak pomóc komuś kto cierpi, kto jest w nałogu, kto przez grzech oddalił się od Boga. Modlimy się, ale zdaje się, że to nie wystarcza. Ofiarujmy za tę osobę nasze cierpienie, którego i tak przecież nie zdołamy uniknąć. Zamiast je marnować, wykorzystajmy je! Jezus na pewno taką ofiarę przyjmie. On sam przecież odkupił nas właśnie poprzez cierpienie. Ofiarujmy też nasze cierpienia za kapłanów. Pragniemy mieć świętych pasterzy, gotowych oddać życie za owce, ale tu jest i dla nas zadanie... Zamiast ich krytykować, raczej wesprzyjmy naszą ofiarą ich kapłaństwo, by udźwignęli przerastający ich nieraz ciężar odpowiedzialności za zbawienie dusz. Matki kapłanów już tym żyją. One poświęciły swoje życie, by ich wychować, i by potem przez modlitwę i ofiarę stać przy nich i ich kapłaństwie, ale... przecież my wszyscy jesteśmy do tego powołani... Niech rok kapłański trwa...