Moja posługa w hospicjum

Iwona Laszczka, Współpracująca konsekrowana AJC

 

 

Panie proszę Cię, abym mogła być Twoim Cynerejczykiem, Cynerejczykiem z własnej, nie przymuszonej woli, pozwól mi być Twoją Samarytanką i dozwól mi ujrzeć Twoją twarz, Twoją obecność w drugim człowieku, zwłaszcza w człowieku chorym, cierpiącym i opuszczonym....

 

 

Jezus - miłosierny Samarytanin       

 Ten artykuł rozpoczynam słowami, jakimi prosiłam Boga idąc po raz pierwszy do Mysłowickiego Hospicjum Cordis, które jest pod patronatem św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Hospicjum Cordis znaczy Gościna w Sercu. Mysłowickie H.C jest stacjonarne, czynne 24 h na dobę, lecz oprócz chorych na oddziale mamy jeszcze wizyty domowe. Hospicjum jest nie tylko oddziałem dla dorosłych, ale mamy też dziecięcy oddział pod wezwaniem św. św. Aniołów Stróżów. Dorośli są przyjmowani tylko z chorobą nowotworową, natomiast dzieci, przyjmujemy wszystkie te które potrzebują naszej pomocy, bez względu na chorobę. Leczymy nie tylko ciało, ale i ducha. Prezesem hospicjum jest dr Jolanta Grabowska- Markowska.

Swój wolontariat w hospicjum rozpoczęłam w 1994r. Na początku chodziłam dwa razy na tydzień, lecz w niedługim czasie przebywałam w hospicjum całymi dniami i nocami, rozmawiając z chorymi, modląc się z nimi, trzymając za rękę, robiąc toaletę i pomagając na inne sposoby.

Po wejściu do hospicjum pierwsze kroki kierowałam do kaplicy i tam przed tabernakulum powierzałam Jezusowi wszystkie moje obowiązki, pracę oraz chorych. Po modlitwie szłam witać się z chorymi. Idąc do hospicjum nigdy nie wiedziałam co będę w danym dniu robić... to chorzy byli dla mnie „ordynatorami” oni decydowali przy kim w danym dniu mam być i w czym pomóc....

Pierwszy mój dzień był dla mnie dniem decydującym, choć wtedy o tym nie wiedziałam... Pamiętam, że dr Markowska kazała mi siedzieć przy chorej, trzymać ją za rękę i jeśli będzie coś chciała, to podać jej lub pomodlić się... i tak siedząc, gdy trzymałam za rękę tę chorą, ona odeszła do Pana... Wtedy nie wiedziałam że siedzę przy osobie umierającej i dziękuję Bogu za ten dar, że mogłam wtedy tak siedzieć i towarzyszyć w tej jej ostatniej wędrówce.... a dr Markowskiej dziękuję, że nie powiedziała mi, że ta osoba jest w agonii, gdyż wtedy na pewno uciekłabym "gdzie pieprz rośnie” (od śmierci dziadka bardzo bałam się osób, które umarły czy były w stanie agonalnym), a tak, nie wiedząc o tym, siedząc i trzymając za rękę, z chwilą, gdy ta osoba odeszła do Pana strach odpłynął ode mnie i od tamtej pory nie potrafię odejść od kogoś kto umiera.

Każdy dzień w hospicjum przynosi coś nowego i uczy czegoś nowego... każda posługa niby taka sama ale zarazem inna.....

Chciałam podzielić się paroma doświadczeniami...

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą ....”

Pani Ela zawsze uśmiechnięta i za wszystko chwaląca Boga: za dobro i za chorobę, za radość i za łzy... Bardzo mnie lubiła...

Opiszę nasze ostanie chwile spędzone razem.

Był Wielki Piątek, przyszłam wcześniej, aby pomóc przy ostatnich przygotowaniach do kolejnego przeżywania uroczystości Triduum Paschalnego. Jednak inne były plany Boże.

Dowiedziałam się, że z panią Elą jest ciężko, że jest w stanie agonalnym. Poszłam do niej. Leżała na łóżku, była sama na sali. Widziała, że przyszłam, ale nic nie powiedziała. Usiadłam przy niej i zaczęłam modlić się koronką do Bożego Miłosierdzia. Ledwie zaczęłam mówić koronkę usłyszałam jakby ktoś mówił „nie odbierzesz mi tej duszy”. Nie zwracając na to uwagi dalej odmawiałam, lecz co chwila coś mi przeszkadzało w modlitwie... to coś spadło... to zatłukło się... to słyszałam znów żebym nie trudziła się, bo i tak nic nie da ta modlitwa itp..., lecz ja mimo tych rozproszeń od nowa zaczynałam koronkę, nie ustawałam w niej, a jak spojrzałam na twarz chorej, to wyraz jej oczu i twarzy był taki, że gdyby mogła to chyba rzuciła by się na mnie....

Była to ciężka walka o duszę, ale z pomocą Bożą udało się i w końcu po którymś razie udało mi się odmówić koronkę w całości. Z chwilą gdy skończyłam modlitwę wszystko ucichło. Spojrzałam na panią Elę: jej twarz była spokojna i radosna. Uśmiechnęła się, powiedziała „dziękuję” i tak odeszła do Pana...

Jak bardzo potrzebna jest obecność drugiej osoby, jej uśmiech dobre słowo, czy tylko trzymanie za rękę... drobne gesty a tak dużo znaczą w życiu człowieka, zwłaszcza człowieka chorego...

Podam tu parę świadectw złożonych w kronice hospicyjnej:

„ Wydaje mi się że jestem w przedsionku Nieba. Dobroć, cisza, spokój opanował moją duszę za co najgorętsze podzięki składam. Drżącą ręką pisane, te słowa niech będą hołdem wdzięczności za to wielkie szczęście, które mnie spotkało”. Podopieczna E. B.

„ Gdyby mnie tu nie przywieźli to bym już nie żyła, bo nie było nadziei. Dziękuję”. Henryka

Jesteś

Jesteś w oczach dziecka, w uśmiechu dziewczyny,

w radosnym śpiewie ptaka,

w szumie drzew,

w stukocie kół pociągu,

w zaciśniętej ręce chorego,

w bólu matki i pierwszym krzyku noworodka

i zrozpaczonych oczach paralityka,

w gwarze miasta i w ciszy kliniki,

niepokoju letniska, skupieniu kapłana,

w radości dziecka i smutku przemijania,

w huku tranzystorów i elektrycznych gitar,

w szczerej rozmowie przyjaciół,

w wyciągniętej dłoni człowieka...

Jesteś tu obok, tuż nade mną, koło mnie

a ja Cię stale szukam...