Misja Ojca Pio

Całe życie Ojca Pio było nieustanną walką o dusze. Jego posługiwanie kapłańskie mieściło się pomiędzy ołtarzem i konfesjonałem. Na ołtarzu, wraz z Jezusem, składał w ofierze Bogu Ojcu samego siebie za grzechy całego świata. W konfesjonale głosił bliźnim miłosierne orędzie Bożego przebaczenia.

 

Ojciec Pio już od wczesnego dzieciństwa był przygotowywany przez Bożą Opatrzność do misji, jaką mu Bóg wyznaczył. Jego późniejszy kierownik duchowy oświadcza, że ekstazy i objawienia rozpoczęły się w piątym roku życia, odkąd przyszła mu myśl, by poświęcić się Bogu, i odtąd były nieustanne. Zapytany, dlaczego przez tak długi czas o nich nie mówił, odpowiedział z prostotą, iż sądził, że te rzeczy przytrafiają się wszystkim. Od piątego roku życia rozpoczęły się także widzenia szatana. On sam zresztą od dziecięcych lat pielęgnował w sobie i odpowiadał na Boże powołanie oddając się modlitwie i wsłuchując się w głos Boga.

Mając 15 lat został wewnętrznie uprzedzony o walkach, jakie będzie musiał znieść w walce z szatanem. On sam tak opisuje to, co dotyczyło jego duszy: „Zobaczyła u swego boku majestatycznego mężczyznę rzadkiej piękności promieniującego jak słońce, który wziął ją za rękę i powiedział: Chodź ze mną, bo będziesz musiał walczyć jak odważny rycerz. Nagle zbliżył się człowiek tak wysoki, że czołem dotykał chmur. Był szkaradny. Na ten widok biedna dusza poczuła, że życie w niej się zatrzymało. Ten osobnik zbliżał się, lecz Przewodnik duszy był ciągle u jej boku mówiąc: Odwagi, wejdź z ufnością w walkę, bo ja będę z tobą i nie pozwolę, byś został pokonany. W nagrodę za zwycięstwo dam ci jaśniejącą koronę, która będzie zdobić twoje czoło”. Walka z szatanem miała rozegrać się o dusze, które były tak drogie Świętemu z Pietrelciny.

Rzeczywiście, całe jego późniejsze życie było nieustanną walką o dusze, które często szły prosto ku wiecznemu zatraceniu. Franciszek nie był w pełni świadomy znaczenia tej wizji. W przeddzień wstąpienia do zakonu ojców kapucynów otrzymał szczególne światło, które oświeciło go, co do wszystkich elementów wizji. To uczyniło go mocnym, by dać ostatnie pożegnanie światu. Brakowało już tylko kilku dni do wstąpienia do klasztoru, gdy nieprzyjaciel rozpoczął ostatnią próbę, by odwieść młodego, zaledwie piętnastoletniego Franciszka od jego decyzji. Tym razem uderzył w jego synowskie uczucia. Bardzo cierpiał z tego powodu, że już wkrótce miał opuścić swoich bliskich, do których czuł się mocno przywiązany. Czuł jak gdyby jego kości były rzucone na przemiał, a ból był tak żywy, że omal nie mdlał. Ponieważ zbliżał się dzień jego wyjazdu, a cierpienie stawało się nieznośne, konieczna była Boża interwencja. Otrzymał więc następną wizję, w której zobaczył Jezusa i Matkę Najświętszą w całym ich majestacie. Pocieszyli go zapewniając o swojej obecności. Jezus położył mu rękę na głowie umacniając go do tego stopnia, że nie przelał nawet jednej łzy z powodu rozstania z rodziną, choć męczeństwo przeszywało mu duszę.

Po wstąpieniu do Zakonu Ojców Kapucynów rozwijała się w nim i dojrzewała miłość do Jezusa Ukrzyżowanego. Często, szczególnie po przyjęciu Komunii świętej zalewał się łzami. Na pytanie Ojca Mistrza skąd te łzy, miał odpowiedzieć: „Ojcu wydaje się niczym myślenie o bolesnej Męce Jezusa?”. W ten sposób Bóg powoli przygotowywał go do jego misji „Cyrenejczyka ludzkości”.

Wstąpienie do Zakonu ofiarowało mu czas szczególnej formacji. Od czasu nowicjatu począł robić gigantyczne postępy w życiu duchowym, aż po uczynienie całkowitego daru z siebie, z miłości do cierpiącego Jezusa i do cierpiącej ludzkości. Bóg wychodził naprzeciw pragnieniom tego wrażliwego serca i sukcesywnie dopuszczał go do udziału w dźwiganiu Jego ciężkiego Krzyża, by pomóc tym, którzy sami sobie pomóc nie potrafią i żyją z dala od Niego. Szczególnie od dnia swoich święceń kapłańskich włączony w kapłaństwo Chrystusa modlitwą serca i posługą cierpienia wyjednywał miłosierdzie Ojca dla udręczonych grzechem.

Będąc jeszcze studentem zaczął doświadczać nadzwyczajnych darów, które miały dać mu możliwość pomagania duszom w ich życiu dla Boga. Jednym z tych darów był dar bilokacji. Miał zaledwie 18 lat, gdy jego dusza została przeniesiona do odległego miasta Udine w celu przedstawienia mu nowonarodzonej dziewczynki, której miał zapewnić formację duchową. Po raz drugi spotkał ją, znów w darze bilokacji w Bazylice świętego Piotra, gdy przeżywała kryzys wiary. Ojciec Pio kierował nią później aż do dnia swojej śmierci. Ten fenomen wielokrotnie pojawiał się w jego życiu. Bóg poprzez ten ofiarowany mu dar docierał do odległych nawet miejsc w celu udzielenia pomocy tym, którzy jej potrzebowali. Był częstokroć widziany w wielu miejscach, w których nigdy nie był, a nawet jeśli nie był widziany, jego obecność często była rozpoznawana przez zapachy, szczególnie przez woń fiołków i róż.

Z okazji pierwszej Mszy świętej Ojciec Pio na obrazku prymicyjnym napisał myśl, która stała się dewizą jego życia: „Jezu, Tchnienie mego życia – dzisiaj cały drżący – unoszę Cię – w tym misterium miłości – niech z Tobą będę dla świata – Drogą, Prawdą i Życiem – a dla Ciebie świętym kapłanem – żertwą doskonałą”. Ofiarowanie się Bogu jako żertwa za biednych grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, wkrótce zostało przypieczętowane pozwoleniem kierownika duchowego. Ojciec Pio błagał Pana, by zechciał przelać na niego „wszystkie kary przygotowane dla grzeszników i dusz czyśćcowych, nawet ustokrotniając je, żeby tylko nawrócił i zbawił grzeszników i wprowadził jak najszybciej do raju dusze czyśćcowe”.

Szatan nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy i wyładowywał na biednym kapucynie swoją wściekłość. Jego ataki stawały się coraz częstsze. W intensywnej korespondencji ze swoim kierownikiem duchowym Ojcem Agostino z San Marco in Lamis zwierza mu się często ze swoich cierpień: „Złe duchy, mój Ojcze, robią wszelkie wysiłki, by mnie stracić; wydaje mi się, że wykorzystują moje osłabienie fizyczne, by przelać na mnie swoją złość i zobaczyć, czy w tym stanie będzie możliwe wyrwać mi z piersi tę wiarę i tę siłę, którą mam od Ojca światłości”.

Pomimo tak wielkich udręk, Ojciec Pio cieszył się, że Pan pozwolił mu na uczestniczenie w Jego cierpieniu: „Najpewniejszy dowód miłości polega na cierpieniu dla Ukochanego, a po tym jak Syn Boży z czystej miłości cierpiał tak wielki ból, nie ma żadnej wątpliwości, że krzyż niesiony dla Niego staje się godzien miłości, jak godna miłości jest sama miłość”. Swoje dramatyczne przeżycia ofiarowywał nieustannie Bogu z miłości i troski o dusze. Przeżywał swoje męki w wewnętrznej dyspozycji nieprzerwanego stanu złożenia siebie w ofierze. Nie tylko akceptował cierpienia, które go dotykały, ale sam o sobie mówił, że jest egoistą, bo pragnie wszystkich cierpień dla siebie, by ulżyć cierpiącemu Zbawicielowi.

Po siedmioletnim pobycie w rodzinnej Pietrelcinie Ojciec Pio znów mógł powrócić do klasztoru. Ze względu na dobry dla schorowanego zakonnika klimat, został przeniesiony do małej górskiej miejscowości – San Giovanni Rotondo. Opuścił mury klasztorne jako kleryk, teraz powrócił do nich jako kapłan. Tutaj, w San Giovanni Rotondo, zaczął się nowy etap w jego życiu, gdyż Pan zapragnął, by zbliżył się teraz do dusz w sposób jeszcze bardziej bezpośredni poprzez posługę konfesjonału i duchowego kierownictwa. Zarówno współbracia, jak i miejscowa ludność od razu rozpoznali w nim kogoś wyjątkowego, a on sam posługując im, nieustannie modlił się za nich i cierpiał.

20 września 1918 roku miał miejsce fakt, który na zawsze naznaczył świętego mnicha znakami Męki jego Mistrza. On sam tak opisuje to niezwykłe wydarzenie: „Było to rano 20. ubiegłego miesiąca na chórze, po celebracji Mszy świętej, kiedy to zostałem zaskoczony odpoczynkiem podobnym do słodkiego snu. [...] Zobaczyłem przed sobą tajemniczą postać [...], której ręce, nogi i bok ociekały krwią. [...] Czułem, że umieram, i umarłbym rzeczywiście, gdyby nie interwencja Pana, który podtrzymał przy życiu moje serce, które wydawało się, że chce wyskoczyć z piersi. Wizja tej postaci zaczęła znikać, a ja zauważyłem, że moje ręce, stopy i bok były przebite i opływały krwią. Rana serca nieustannie krwawi, szczególnie od czwartku do soboty wieczora. Ojcze, ja umieram z bólu i ze zmieszania, jakiego doświadczam w głębi mojej duszy. Boję się, że umrę z powodu upływu krwi, jeśli Pan nie wysłucha jęków mego serca i nie przerwie tego swego działania”. Pan jednak chciał, aby Ojciec Pio nosił Jego stygmaty przez całe swoje życie, to jest przez dalszych pięćdziesiąt lat. Po tym wydarzeniu jeszcze liczniej napływali pielgrzymi, a sława wielkiego spowiednika, który czytał w ludzkich duszach sięgała nawet poza granice Italii.

Bóg obdarzył Ojca Pio jeszcze innymi darami, którymi święty zakonnik posługiwał w swoim długoletnim życiu. Oprócz stygmatów, bilokacji i daru badania serc i umysłów ludzkich, jego misji towarzyszył dar prorokowania oraz dar stałej, wstawienniczej modlitwy. Otrzymał także łaskę dobrego wykorzystania tych darów dla dobra dusz. On sam jednak nie skupiał się na tych niezwykłych darach, które były dla niego raczej powodem upokorzenia niż chluby.

Jego posługiwanie kapłańskie mieściło się pomiędzy ołtarzem i konfesjonałem. Na ołtarzu, wraz z Jezusem, składał w ofierze Bogu Ojcu samego siebie za grzechy całego świata. W konfesjonale głosił bliźnim miłosierne orędzie Bożego przebaczenia. Kardynałowi Ursi, przełożonemu seminarium w Molfetta, który choć napisał wiele książek o liturgii, dopiero uczestnictwo we Mszy św. sprawowanej przez Ojca Pio pozwoliło zrozumieć dramat Eucharystii, który może naprawdę przynieść ulgę ludzkości, i że sam Ojciec Pio, dzięki swoim cierpieniom ofiarowanym na ołtarzu, zasługiwał sobie na miano „Cyrenejczyka ludzkości”.

Posługiwanie Ojca Pio wobec dusz nie ograniczało się tylko do wysłuchania ich i do powiedzenia jakiejś nauki. Wiele razy był zmuszony powtarzać za Mojżeszem: „Panie, przebacz temu ludowi, albo wymaż mnie z księgi życia” (Wj 32,32). Ojciec Pio swoją misję „współodkupiania świata” wypełnił z całkowitym zaangażowaniem serca i woli. Gotów oddać życie za każdego, kto do niego się zbliżał, do końca pozostał wierny słodkiemu głosowi, który wskazywał mu kierunek jego misji: „ Santificati e santifica” (Uświęcaj siebie i uświęcaj innych). W ten sposób poświęcił całe swoje życie ludziom, których Bóg mu posyłał, a nawet tym, których nigdy osobiście nie poznał. Wśród czcicieli i sympatyków Ojca Pio często są powtarzane słowa, które miał zwyczaj wypowiadać: „Każdy może powiedzieć: Ojciec Pio jest mój”.

S. Anna Kołoch AJC