Fragment książki: „Ojciec Pio i… droga ku świętości”

 

List [Ojca Pio] nr 30 z dn. 12 lipca 1918 r. skierowany do Marii Gargani.

«Przyjmij tych kilka słów, które Ci piszę. Nie pragnij ani trochę, żeby zostać uwolnioną od prób i przeciwności: trzeba, by żołnierz, jeśli chce zakończenia wojny, zwyciężał w walce. Córko moja, nigdy nie zdobędziemy doskonałej łagodności i miłości, jeśli nie będą one ćwiczone pośród wstrętu, niechęci i awersji Prawdziwy pokój to nie kwestia walki lecz zwycięstwa. Ci, którzy zostali pokonani już nie walczą, a tym samym nie osiągnęli prawdziwego pokoju”.

Gdy Ojciec Pio pisze, żeby nie «nie pragnąć ani trochę, być uwolnionym od prób i przeciwności” ma na myśli, że prawdziwy sprawdzian naszej pokory polega na umiejętności życia pośród przeciwności. Potwierdzenie znajdujemy w słowach Jezusa, który mówi: «Zaprzyj się siebie”.

Podobnie jak z trudem znosimy cierpienie fizyczne, tak samo ciężko nam zaakceptować przeciwności. Zasmucamy się często nie tylko, gdy ktoś nam się sprzeciwia, ale również gdy nie realizują się nasze oczekiwania i nie wszystko idzie płynnie.

Tracimy pokój właśnie dlatego, że nie akceptujemy tego, co Bóg nam dzień po dniu proponuje, obarczając innych odpowiedzialnością za nasze złe samopoczucie. Nie dostrzegamy, że przyczyna jest w nas, a nie w innych, to my nie jesteśmy gotowi na akceptację i boimy się, że stracimy to, czego pożądamy, co nam się podoba, co chcemy posiąść.

W tym liście Ojciec Pio wyraża się bardzo jasno, gdy mówi: "Nie pragnij, żeby zostać uwolnioną od prób i przeciwności. Nigdy nie zdobędziemy doskonałej łagodności i miłości, jeśli nie będą one ćwiczone pośród wstrętu, niechęci i awersji". Trzeba nam wręcz pozostać pośród kontrastów, zwłaszcza zaś przebywać z osobami, do których czujemy niechęć, bo jest przejawem pychy przestawać tylko z tymi, którzy nam odpowiadają. I trzeba, byśmy pozwolili Bogu działać, akceptując wszystko, co na nas zsyła, bo świętość to pogodne "tak" na Jego wolę, która staje przed nami dzień po dniu.

Owszem, jest to walka, ale jak inaczej zdobyć Niebo? Tylko ten dostanie nagrodę, kto potrafi walczyć i zwyciężać (por. Ap 2,7.11; 3,21).

«Moja córeczko, trzeba więc bardzo się uniżać, gdy widzimy jak mało jesteśmy panami samych siebie i kochamy tylko wygodę i odpoczynek”.

«Ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia” (Mt 7,14). Cierpimy, bo nie znamy i nie rozumiemy tego, co mówił Jezus, a przede wszystkim nie wpatrujemy się w Jezusa na krzyżu, a zamiast tego tworzymy własną «ewangelię” i własną religijność, w których nie odnajdujemy pokoju.

«Miej zawsze przed oczami Jezusa: On nie przyszedł na ziemię, żeby odpocząć, albo szukać wygód materialnych i duchowych, ale po to, by walczyć, żyć w umartwieniu i umrzeć”.

Gdy Piotr usłyszał, że Jezus będzie bardzo cierpiał i zostanie zabity, zaprotestował, mówiąc: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”. W odpowiedzi usłyszał: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (por. Mt 16,22b-23).

Szatan jest kłamcą, oszukuje nas i podpowiada nam, byśmy pozbyli się krzyży, bo nie chce, żebyśmy zdobyli Niebo. Droga do Nieba wiedzie przez krzyż.

 

List nr 7 z dn.1 października 1917 r. skierowany do sióstr Ventrella.

«Mędrzec wysławia mężną niewiastę: «Wyciąga ręce po kądziel, jej palce chwytają wrzeciono” (Prz 31,19).

Chętnie Wam powiem coś na temat tych słów. Wasza kądziel to Wasze dobre pragnienia. Twórzcie nić każdego dnia po trochu, ciągnijcie nitkę po nitce, realizując Wasz plan i dążąc do ukończenia pracy, a wówczas niezawodnie dojdziecie do celu. Strzeżcie się pośpiechu, bo poplączecie nici, narobicie supłów i zniszczycie Waszą przędzę. Dlatego idźcie zawsze naprzód, a choć będziecie się posuwać powoli, odbędziecie wielką podróż.

Słyszę, że mi mówicie, iż Wasza bezsilność wyrządza Wam szkodę, gdyż nie pozwala Wam wejść w siebie i zbliżyć się do Boga. To jest, moje córki, powiedzmy sobie szczerze, głupie gadanie.

Bóg trzyma Was w tych ciemnościach dla swojej chwały, jest w nich Wasza wielka duchowa korzyść. On pragnie, by Wasza nędza stała się tronem Jego miłosierdzia, a Wasza bezsilność tronem Jego wszechmocy. Gdzie Bóg umieścił boską siłę przekazaną Samsonowi, jeśli nie we włosach, najsłabszej części jego ciała? A Hiob powiedział: «Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam” (Hi 13,15).

«Dzielna niewiasta palcami chwyta wrzeciono”: Ojciec Pio porównuje formację duchową do wyrobu przędzy i podpowiada dwóm siostrom Ventrella, by z włókna tworzyły nici każdego dnia po trochu, by postępowały naprzód powoli, bez pośpiechu i z cierpliwością, w przeciwnym razie wszystko się poplącze; i by nie skarżyły się, że postęp jest powolny. W ten sposób Bóg pozwala nam dostrzec nasze ograniczenia i konieczność nieustannej walki. Dlatego musimy trwać z Nim w jedności, bo On jest naszą siłą, trzeba nam dziękować Mu nieustannie, a gdy upadamy, powstawać i kontynuować drogę.

«Ta bezsilność, moje córeczki, nie jest przeszkodą, byście weszły w siebie, lecz przeszkadza byście były z samych siebie zadowolone”.

Ojciec Pio twierdzi, że gdy ktoś upadnie, jest zmuszony wejść w siebie i zrozumieć, iż powinien się poprawić i bardziej w poprawę zaangażować.

Nam się wydaje, że gdy ktoś nie grzeszy i nie ma pokus, to mu łatwiej postępować naprzód, ale nie mamy w tym racji, bo taki ktoś jest bliżej ryzyka samouwielbienia, które hamuje jego rozwój. Wystarczy przypomnieć sobie życie Ojca Pio, aby zrozumieć sposób działania Boga. Ojciec przez całe swoje życie żył w nieustannym upokorzeniu. Biada, gdyby się tylko zatrzymał na otrzymanych wizjach, objawieniach i łaskach, nie zrobiłby żadnych postępów. Bóg, po wizjach nie dawał mu odczuwać swojej obecności, niejako odsuwał go od siebie, trzymał w ciemnościach, pozwalając by dręczyły go demony. Dopuszczał, by sądził, iż jest najgorszym ze wszystkich i największym z grzeszników. To przekonanie prowadziło go do większego wysiłku, do duchowego postępu i do oczyszczenia.

Gdy tymczasem ktoś chce rozwijać się bez przeszkód, natrafia na poczucie zadowolenia z siebie, które z kolei powoduje w nim alergię na upomnienia i uwagi, nie rozumiejąc, że to są środki uświęcające. Św. Małgorzata Maria Alacoque i św. Faustyna Kowalska w swoich dziennikach opisują, że Jezus dawał im do zrozumienia, iż ich największymi dobrodziejami były przełożone, od których doświadczały upokorzeń.

   Św. Małgorzacie Jezus powiedział: «Gdybyś nie mała tych upokorzeń, nie oderwałabyś się od wszystkiego, a Ja nie mógłbym w tobie działać i wybrać cię na apostołkę mojego Boskiego Serca”.

«Pamiętajcie, że tylko jedna rzecz jest naprawdę konieczna: być blisko Jezusa. Posłuchajcie, moje drogie córeczki, dobrze wiecie, że przy narodzinach naszego Pana pasterze słyszeli anielskie śpiewy niebiańskich duchów, mówi o tym Pismo święte. Nic nie mówi natomiast o tym, że Jego dziewicza Matka i św. Józef, którzy byli najbliżej Dzieciątka, słyszeli głos aniołów czy widzieli niezwykłą jasność. Przeciwnie, zamiast śpiewających aniołów, słyszeli płacz Niemowlęcia i widzieli niejasno, dzięki przyświecającej mizernie lampce, oczy tego Boskiego Dziecięcia, całe mokre od łez i drżące z zimna”.

Pan objawił się pasterzom pośród hymnów śpiewanych przez anioły, bo oni potrzebowali znaku, swoistego pokarmu dla wiary, gdyż później mieli świadczyć wobec innych o tym, co widzieli. Istotnie, stali się pierwszymi apostołami Dzieciątka Jezus. «Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu” (Łk 2,17). O Maryi i Józefie Pismo święte nie wspomina. Ojciec Pio interpretuje to milczenie, mówiąc, że nie widzieli oni nic innego jak małego chłopca płaczącego i drżącego z zimna. Nie kontemplowali Go w chwale, lecz w skrajnym ubóstwie, z czystą wiarą. Wiele przeżyli chwil, w których akceptowali wolę Bożą, niezrozumiałą dla ludzkiej logiki, nie doświadczali żadnego nadprzyrodzonego światła, a jednak pokornie i z wiarą uniżali się przed nią. Także Ojciec Pio doświadczył takiego ogołocenia, że od 1910 r. mógłby uczynić swoim krzyk Jezusa: Ojcze, dlaczego mnie opuściłeś!

«Teraz pytam Was: czy nie wybrałybyście, aby pozostać w ciemnej stajni, wypełnionej krzykiem małego Dziecięcia, nad pójście z pasterzami i bycie na zewnątrz Was z powodu radości i podniecenia wywołanego niebiańskimi melodiami i pięknem niezwykłej światłości? Jestem pewien, że także Wy wyznałybyście ze św. Piotrem: «Dobrze nam tu być”.

Teraz więc jesteście dokładnie z Nim, Dzieciątkiem Jezus, drżącym z zimna w Betlejemskiej grocie, a nawet powiem więcej, nie jesteście na górze Tabor ze św. Piotrem, lecz na Kalwarii, wraz z niewiastami, gdzie nie widzicie nic innego jak śmierć, gwoździe, ciernie, bezsilność, przenikliwe ciemności, opuszczenie i porzucenie. Proszę Was więc, byście kochały kołyskę Dzieciątka z Betlejem, kochały Kalwarię Boga ukrzyżowanego pośród ciemności. Trwajcie przy Nim i bądźcie pewne, że Jezus jest w waszych sercach bardziej niż możecie w to uwierzyć czy sobie wyobrazić…”.

Lepiej Jest trwać w zjednoczeniu z Maryją i Józefem, choć nie widzimy nic nadzwyczajnego, choć jest zimno, ciemno i zbiera nam się na płacz, bo tylko w ten sposób jesteśmy naprawdę bezpieczni, w ramionach Świętej Rodziny, która towarzyszy nam w naszej drodze wiary.

«Poza tym, proszę Was byście miłowały Waszą nędzę i upokorzenie, a polegać to będzie na tym, moje córki, że będziecie pokorne, spokojne, łagodne, ufne w chwilach ciemności i bezsilności. Jeśli nie dacie się ponieść zniecierpliwieniu, nie poddacie się smutkowi, nie pozwolicie, by z powodu tego wszystkiego przeniknął Was niepokój, lecz chętnie, nie mówię od razu, że z radością, ale przynajmniej spokojnie i wiernie obejmiecie te krzyże, pozostając w Waszych ciemnościach, to tak postępując będziecie miały miłość do Waszej nędzy, bo czymże jest ludzka nędza jeśli nie ciemnością i bezsilnością?”.

Niestety, my ciągle się usprawiedliwiamy, zrzucając nasze zniecierpliwienie na przyczyny zewnętrzne. Ale to nie one mają się zmienić, ale nasze wewnętrzne nastawienie, nasze przylgnięcie do woli Bożej. Wówczas doświadczymy pokoju, który da nam siłę do pokonania bólu choroby, niewdzięczności czy opuszczenia przez najbliższych.

«… tak postępując będziecie miały miłość do Waszej nędzy, bo czymże jest ludzka nędza jeśli nie ciemnością i bezsilnością?”. Ojciec Pio prosi siostry Ventrella, ale także i nas, byśmy żyli w zawierzeniu się woli Bożej, akceptując i miłując - ze względu na Niego - ciemności i bezradność. Św. Paweł mówi, że kiedy jest słaby, wówczas jest mocny, gdyż jego moc pochodzi od Boga. W liście do Filipian powie: «Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).

«Miłujcie siebie takimi (jakimi jesteście),z miłości do Tego, który takimi Was pragnie, a wówczas umiłujecie Waszą nędzę. Córeczki, nędza w języku łacińskim to pokora (humus, ziemia, która ze swej natury służy do deptania). Gdy Maryja w Magnificat mówi: «Wejrzał na pokorę swojej służebnicy” (por. Łk 1,48),chce powiedzieć, że wejrzał na Jej uniżenie i niemoc”.

Bóg przychodzi do tych, którzy są «opróżnieni”, by ich napełnić. «Błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1,48-49). Maryja kontynuuje swój hymn, mówiąc: Nie zatrzymam dla siebie chwały, lecz pozwolę, by miłosierdzie Boga zstąpiło na pokolenia i pokolenia.

«Jest jednak różnica pomiędzy cnotą pokory a naszą niemocą, naszą nędzą, gdyż pokora to uznanie jej, a najwyższym stopniem pokory jest nie tylko jej uznanie lecz także umiłowanie. Do tego właśnie Was zachęcam”.

Jeśli pokora nie wypływa z serca, jeśli nie akceptuje wszystkiego z miłością, niczemu nie służy. Akceptacja z miłością to pełnia życia: im bardziej się uniżam, im mniej mnie, tym bardziej Bóg mnie napełnia. Gdybyśmy spojrzeli na Ukrzyżowanego Pana, zobaczylibyśmy najwyższy stopień miłości do ludzkiej nędzy i upokorzenia. Dla nas oczywiście miłość do własnej nędzy i upokorzeń jest trudna do przyjęcia, ale musimy pamiętać, że dzięki temu zostaliśmy zbawieni. Gdybyśmy zrozumieli wartość tych dwóch monet, pojęlibyśmy także, że to one sprowadzają łaski i owoce zbawcze na nas i na innych.

Ojciec Pio, po sprecyzowaniu, że nędza jest tym wszystkim, czym zazwyczaj gardzimy, a pokora to uznanie, że sami z siebie jesteśmy niczym, samą tylko podłością, przechodzi do wyjaśnienia czym jest «utrapienie szanowane” i czym «utrapienie odrażające”.

« Abyście nie pozostawały w niewiedzy, co do tych tak ważnych spraw, a mój wysiłek nie został zmarnowany, postaram się wyjaśnić na przykładach to, o czym powiedziałem. Pośród utrapień, które znosimy, jest takie, które możemy nazwać odrażającym (budzącym wstręt, upokarzającym), i inne, które nazwijmy szanowanym. Wielu akceptuje to ostatnie, lecz niewielu to pierwsze.

Na przykład wyobraźmy sobie kapucyna, całego podartego i zziębniętego. Wszyscy podziwiają jego poszarpany habit i mają współczucie, bo znosi zimno (to jest «utrapienie szanowane”). A jest też jakiś prosty robotnik, ubogi student, biedna potrzebująca wdowa: każdy śmieje się z nich, ich bieda jest dla nich wstrętna, odrażająca. Gdy zakonnik cierpliwie znosi uwagi swego przełożonego, każdy nazwie to umartwieniem i posłuszeństwem (czyli «utrapieniem szanowanym”), a gdy jakiś miły człowiek, z miłości do Boga, znosi czyjeś złośliwości, uważany jest za tchórza: oto nędzne utrapienie, pogardzane cierpienie. Albo będzie ktoś, kto ma raka na ramieniu, a ktoś drugi ma go na twarzy. Ten, który ma go na ramieniu cierpi tylko z powodu raka, natomiast ten, który go ma na twarzy wraz z chorobą cierpi odrzucenie i pogardę”.

Ojciec Pio często przytaczał taki przykład: w jednym szpitalu są dwie kobiety, jedna z nowotworem w brzuchu, a druga z rakiem na twarzy. Wszyscy przychodzą i litują się nad chorą na raka wnętrzności, druga natomiast jest marginalizowana, bo wzbudza wstręt i lęk przed zarażeniem. Pierwsza częściowo otrzymuje ulgę w cierpieniu, a z powodu współczucia przyjaciół zasługi ma mniejsze, natomiast druga ma podwójną zasługę: za ból i za pogardę.

Pokora serca to nie tyle ta, która jest doceniona, ale taka, która jest niezrozumiana, źle znoszona przez innych, ale nas przymusza do miłości siebie pośród naszej nędzy i upokorzenia.

«Powtarzam, że nie tylko należy kochać samo utrapienie, ale i nasze upokorzenie. Poza tym także pośród cnót istnieją cnoty «odpychające” i cnoty «szanowane”. Wśród tych «odpychających” mamy cierpliwość, cichość, umartwienie…”.

Budzą one większą niechęć, bo zdają się być oznaką słabości. Ćwiczenie się w nich kosztuje podwójnie, bo trzeba nie tylko starać się nimi żyć, ale często również przezwyciężyć pogardę i niezrozumienie ze strony innych.

«… dawanie jałmużny, uprzejmość, roztropność są cnotami «szanowanymi”. Mogą istnieć też uczynki wynikające z tej samej cnoty, ale jedne są «odpychające” a inne «szanowane”: jałmużna i przebaczenie to dwie córki miłosierdzia, lecz pierwsza w oczach świata wzbudza szacunek, a druga pogardę”.

Powinniśmy usunąć z naszego myślenia mentalność tego świata i umiłować to, co świat ma w pogardzie. Liczy się, byśmy byli pokorni przed Bogiem, nawet gdyby ludzie nie potrafili nas zrozumieć i docenić.

Chory na serce czy nerki znajduje zrozumienie, lecz komuś kto cierpi na choroby nerwowe często się dokucza, bo nikt mu nie wierzy. Ma on jednak większą zasługę, jeśli znosi zarówno chorobę jak i upokorzenie.

«Jeśli jestem chory i znajduję się w towarzystwie osób, którym przeszkadzam, doświadczam i choroby, i upokorzenia. Mam nadzieję, że to wszystko dobrze wyjaśniłem. Niemniej jednak, córeczki moje, zwróćcie uwagę na to, co teraz zamierzam Wam powiedzieć: choć miłujemy nędzę, odrazę czy upokorzenie, które wynikają z utrapienia, należy jednak starać się, aby owemu utrapieniu zaradzić.

Już to wyjaśniam. Np. zrobię wszystko, aby nie mieć na twarzy nowotworu, ale skoro już go mam, będę miłował upokorzenie, którego z powodu niego doświadczam. W kwestii grzechu natomiast trzeba tym bardziej zachowywać tę regułę: zbłądziłem w tym czy tamtym, przykro mi z tego powodu. Sercem przyjmuję konsekwencje mojego grzechu, a gdyby dało się oddzielić jedno od drugiego, przytuliłbym wynikające z grzechu upokorzenie, a odrzuciłbym zło i grzech.

Trzeba też mieć na uwadze miłość bliźniego, która czasami wymaga, by odrzucić owe upokorzenie. Wówczas należy to zrobić, usuwając je sprzed oczu bliźniego, aby się nie zgorszył, lecz nie z naszego serca, które w ten sposób wzrasta: «Wolę stać [upokorzony] w progu domu mojego Boga, niż mieszkać w namiotach grzeszników (Ps 84,11).

Jestem pewien, że chcecie wiedzieć jakie są najlepsze z owych upokorzeń, a ja Wam mówię, że to te, których sami sobie nie wybraliśmy (lecz te, które nas spotykają), albo te, którym jesteśmy bardziej niechętni, albo jeszcze lepiej to wyjaśnię: te, do których niezbyt się skłaniamy, a mówiąc jeszcze klarowniej: te, które wynikają z naszego powołania czy wykonywanego zawodu. Kto mi udzieli łaski, moje dobre córeczki, jeśli nie miłuję mojego upokorzenia? Nikt inny jak tylko Ten, który bardzo umiłował swoje, i aby się go nie pozbawić wolał ponieść śmierć. To mi wystarczy”.

Upokorzenie będące konsekwencją grzechu należy zaakceptować, eliminując jednocześnie w sposób zdecydowany jego przyczynę: grzech. Ojciec Pio ze swą zwyczajową delikatnością i szlachetnością duszy precyzuje, że jeśli jednak nasze upokorzenie może przeszkadzać bliźniemu lub mu zaszkodzić, należy starać się je usunąć.

Zaprasza nas, abyśmy miłowali upokorzenia, które pojawiają się w naszym życiu dzień po dniu, i te związane z naszym powołaniem. Owszem, nie jest łatwo miłować te trudności. To dar i wielka łaska dobrego Boga, które z naleganiem należy wypraszać na modlitwie.

«Nie mogę powiedzieć więcej na temat Waszych obaw odnośnie trawiących Was różnorodnych utrapień, ani na temat Waszej bojaźni, by nie obrazić Boga. Czyż nie powiedziałem Wam już na początku naszych duchowych konferencji, że przykładacie zbytnią uwagę do utrapień i pokus, które Was dotykają? I że nie należy zwracać na nie uwagi, jak tylko z grubsza? … Proszę Was, moje drogie córki, na miłość samego Boga, nie obawiajcie się, bo Bóg nie chce Wam uczynić nic złego”.

Naszym błędem jest to, że nie jesteśmy przekonani, iż Bóg jest dobry.

Dobra matka, gdy widzi, że jej dziecko upadło i ubrudziło się, choć zabrało jej sporo czasu przygotowanie dziecku tego ubranka, nie denerwuje się, nie wpada w zniecierpliwienie, nie bije swego płaczącego dziecka, lecz je przytula i obiecuje mu ładniejsze ubranie. Skoro matki są takie dobre, Pan jeszcze bardziej, nieskończenie. Ojciec Pio mawiał: «Wszystkie myśli i uczucia, które nas blokują lub oddalają od Boga, nie pochodzą od Niego”. Od Boga pochodzi tylko to, co nas podnosi na duchu i daje wewnętrzny pokój.

Lecz również my powinniśmy przyoblec się w miłosierdzie, zwłaszcza gdy musimy kogoś upomnieć: nigdy nie podnosić głosu i nigdy nie dominować nad innymi, lecz zachęcać, pamiętając w jaki sposób Bóg postępuje z nami.

«… kochajcie Go bardzo, bo On chce Waszego dobra. Idźcie naprzód z prostotą i przekonaniem, odrzucając pojawiające się refleksje nad dotykającym Was złem i uważając je za okrutne pokusy”.

Gdybyśmy bardziej «zaangażowali” Maryję, gdybyśmy pamiętali, że to właśnie Ona zgniata głowę szatana, lęk opuściłby nas. Gdy pojawiają się pokusy, powinna pojawić się ufność wobec Boga, która niejako przechodzi przez Maryję. Nigdy nie zwrócimy się do Boga «Tato!”, jeśli wpierw do Maryi nie powiemy «Mamo”, i tak poprzez matczyne ramiona trafiamy w ramiona Ojca.

«Cóż jeszcze mogę zrobić czy powiedzieć, by zatrzymać przepływ przechodzących przez Wasze serca myśli? Nie forsujcie się, żeby z nich się wyleczyć, bo ten wysiłek sprawia, iż są coraz bardziej chore”.

Ojciec Pio mówi, aby nie mozolić się, próbując wyleczyć się z naszych myśli. Oczywiście, nie należy ich też pozostawiać wolnymi, ale też nie powinniśmy zbytnio się nimi przejmować. Kroki stawia się powoli, a my często chcielibyśmy w jednej chwili osiągnąć wszystko.

«Nie wysilajcie się, by przezwyciężyć Wasze pokusy, gdyż ten Wasz wysiłek tylko by je umocnił…”.

Trzeba walczyć z pokusami, ale nie w sposób nadmierny, nerwowy, przerastający nasze możliwości, bo pierwszą konsekwencją byłby ogromny niepokój. W stosunku do siebie należy uzbroić się w łagodność i stanowczość. Skoro dziecko, aby mogło się zdrowo wychować, potrzebuje mamy i taty, oznacza to, iż konieczna jest stanowczość taty i łagodność mamy. W taki sam sposób powinniśmy formować nas samych na wszystkich płaszczyznach, zwłaszcza na płaszczyźnie duchowej. Stąd powinniśmy walczyć ze spokojem, lecz zdecydowanie. Jeśli się denerwujemy, przejmujemy lub myślimy, że zwyciężymy naszą duchową walkę pięściami, jesteśmy w błędzie, gdyż to nas doprowadzi do wyczerpania i wkrótce zrezygnujemy z niej całkowicie.

Nie należy też wracać myślami do pokus, aby weryfikować czy upadliśmy czy nie. Ojciec Pio zawsze dawał taką radę: «Jeśli jesteś pewien, że dałeś przyzwolenie na grzech, żałuj i idź do spowiedzi, jeśli natomiast nie jesteś tego pewien, nie wracaj do tej pokusy, aby to zbadać, bo możesz rzeczywiście upaść”. Gdy widział, że ktoś ma wątpliwość, pytał: «Po pokusie była w tobie wola, by nie obrazić Boga? A więc nie zgrzeszyłeś!”.

«… pogardzajcie nimi i nie zatrzymujcie się nad nimi;…”.

Także św. Franciszek uczył, by w ten sposób reagować na pokusy i zachęcał, aby spokojnie kontynuować drogę ku Bogu.

«… przedstawcie sobie w Waszej wyobraźni Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego w Waszych ramionach i na Waszych piersiach, i raz po raz całując Jego bok mówcie: «Oto moja nadzieja, oto prawdziwe źródło mojego szczęścia; Jezu będę trzymał się Ciebie mocno, i nie puszczę Cię dopóki nie znajdziesz dla mnie bezpiecznego miejsca”.

Podsumujmy więc wskazówki, które daje nam Ojciec Pio odnośnie pokus: 1) Nie wysilać się nerwowo, nie martwić się zbytnio. 2) Pogardzać pokusami. 3) Kontynuować rozpoczętą drogę. 4) Patrzeć na Ukrzyżowanego, by pamiętać jak bardzo cierpiał za nasze grzechy.

Ojciec Pio tak kontynuuje list:

«Powiedzcie jeszcze, o moje drogie córeczki, czego się boicie? Czy nie słyszycie Boga, który mówi do Abrahama, a także do Was: «Nie obawiaj się, bo Ja jestem twoim obrońcą” (Rdz 15,1). Czego szukacie w tym życiu, jeśli nie samego Boga? Wy już Go posiadłyście. Jesteście bezpieczne w Waszym postanowieniu, zatrzymajcie się na łodzi, do której was wprowadził, i niech przyjdą burze i nawałnice. Niech żyje Jezus, bo Wy nie zginiecie: On będzie spał, ale w odpowiednim czasie obudzi się, by wszystko uciszyć”.

To samo przytrafiło się apostołom gdy byli w łodzi, skazani na wiatr i wzburzone morze. Jezus był z nimi i zadawało się, że śpi, podczas gdy woda dostawała się do środka z każdej strony. Ale Pan był z nimi, tak jak jest z nami, dlatego nie musimy się bać. Gdy zdaje się nam, iż łódź zaraz zatonie, Jezus chce byśmy Go wzywali, a przyjdzie nam z pomocą i nas ocali.

«A więc nie bójcie się, moje córki, kroczycie po morzu pośród wiatru i wysokich fal, lecz z Jezusem. Czegóż więc się lękać? A nawet jeśli lęk Was ogarnie, wołajcie wraz z Piotrem: «Panie, ocal nas” (Mt 8,25; Mk 4,36; Łk 8,22). On wyciągnie do Was rękę, a Wy uchwyćcie ją mocno i radośnie kontynuujcie drogę…”.