Fragment książki: „Kodeks doskonałości duchowej”

 

Bóg stworzył nas na swój obraz i swoje podobieństwo (por. Rdz 1,26-27). Jednakże Bóg jest Duchem, więc ci, którzy Go czczą, powinni oddawać Mu cześć w Duchu i w prawdzie (por. J 4,24). „Takich to czcicieli chce mieć Ojciec” (J 4,23).

            W tę prawdę trudno jest uwierzyć, jeżeli samemu konkretnie się jej nie doświadczy. Dopóki sami nie pomożemy naszemu duchowi w uzyskaniu zupełnej wolności wewnętrznej od wszystkiego i od wszystkich, nigdy nie będziemy potrafili wejść w bezpośrednią i pełną relację z Bogiem i nie osiągniemy autentycznej świętości. W konsekwencji nie doświadczymy także troskliwego i nieustannego prowadzenia Ducha Świętego (por. 2Kor 3,17). 

            Działanie Ducha Świętego nie polega tylko na oświeceniu umysłu, czy na jakimś Jego szczególnym i dogłębnym dotknięciu naszego serca lub woli. On pragnie obdarować nas czymś więcej: ponieważ Jego szczególną misją jest uwielbienie w nas Chrystusa (por. J 16,14), chce, abyśmy stali się odbiciem Jego świętości (por. Ez 36,23). Pragnie przemienić nas zupełnie w Chrystusa (por. Kol 3,11) i w ten sposób sprawić, byśmy jaśniejąc, coraz bardziej upodabniali się do Jego obrazu (por. 2Kor 3,18).

            W ten sposób czujmy się powołani do tego, by wychwalać Boga (por. Ef 1,12), a oddając chwałę Jemu, sami będziemy przez Niego otaczani chwałą (por. J 13,31-32; 17,1-5).

            Dlatego też niech nas ożywiają dążenia, które były w Chrystusie Jezusie (por. Flp 2,5), a także Jego sposób postępowania (por. 1J 2,6). To poprowadzi nas do bycia prawdziwym obrazem Boga, który naprawdę podąża śladami swego Pierwowzoru oraz odbija Go w sobie (por. Kol 1,15), gdyż jesteśmy przybranymi dziećmi Bożymi (por. Ef 1,5-6).

            Niestety, to my sami podcinamy skrzydła naszemu duchowi, nie pozwalając mu wzbić się w górę, a tym samym utrudniając sobie zakosztowanie „jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy przecież nazwani dziećmi Bożymi:  i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1J 3,1).

            Nie zadowalajmy się patrzeniem na Pana Jezusa z daleka, jak gdyby był dla nas nieosiągalny, a naśladowanie Go byłoby niemożliwe, lub, co gorsza, jak na Pana, który tylko wydaje rozkazy i karze... Bóg przecież jest Miłością (por. 1J 4,8). Jeśli dał On nam swego umiłowanego Syna, nie uczynił tego tylko po to, aby nam Go objawić i nas zbawić, lecz także aby przyjąć na siebie całe nasze człowieczeństwo i wynieść je do poziomu życia Bożego ku większej Jego chwale (por. 2P 1,4; Ef 1,10). 

            Spróbujmy wpatrywać się w otwarty bok Jezusa (por. J 19,37; Za 12,10) i wejść w Jego przebite Serce, aby móc zakosztować bogactwa Jego Boskiej Miłości (Ducha Świętego), wzniosłości Jego ludzkiej Miłości duchowej oraz uderzeń Serca Jego ludzkiej Miłości zmysłowej (por. Haurietis aquas, 60), jak potwierdza prorok Ozeasz (por. Oz 11,4-8). Dopiero wtedy będziemy zgodnie z Nim postępować (por. Kol 2,6), jak małe dzieci spoczywające na Jego kolanach (por. Iz 66,12), wtulone w Jego ramiona, słodko spoczywające na Jego piersi (por. Iz 66,11; Ps 131,2) i wołające z dziecięcą ufnością: „Abba, Ojcze” (Rz 8,15-16; Ga 4,6).