Beatyfikacja Matki Speranzy od Jezusa

31 maja br. w miejscowości Collevalenza we Włoszech odbyła się beatyfikacja Matki Speranzy od Jezusa. Matka Speranza była hiszpańską mistyczką. To ona podpowiedziała kardynałowi Karolowi Wojtyle w 1964 r., by jeszcze raz przetłumaczono „Dzienniczek” św. siostry Faustyny na j. włoski i francuski, gdyż Święte Oficjum miało zastrzeżenia co do treści, i aby w ten sposób przyspieszyć jej beatyfikację. Tak się też stało. Na swoją pierwszą podróż po zamachu w 1981 r. Ojciec Święty Jan Paweł II wybrał Collevalenza.

 

Świadectwo naszego Założyciela ks. Domenico Labellarte o Matce Speranzy.

„Ukrywać tajemnice królewskie jest rzeczą piękną, ale godną pochwały jest rozgłaszać i wysławiać dzieła Boże”. (Tb 12,7)

Matka Speranza miała czynny udział w budowaniu materialnych dzieł miłosierdzia, ale przede wszystkim budowała te duchowe, między innymi także instytuty zakonne. Przydarzyło się i mnie otrzymać od niej pomoc.

Aby opowiedzieć moją historię, muszę rozpocząć od odległych wydarzeń. Moje życie było związane z Ojcem Pio przez dobrych dwadzieścia sześć lat. Pierwsze spotkanie miało miejsce 2 lutego 1943 r., pięćdziesiąt lat temu. To był uścisk Bożego miłosierdzia. Mówię to szczerze. Ojciec Pio dowartościował ścierkę: nie miałem już zdrowia, naprawdę to był uścisk Bożego miłosierdzia. Po spotkaniu z nim moje życie zaczęło się na nowo, powróciłem na studia. Następne spotkanie z nim miało miejsce około Wielkanocy. Trzecie spotkanie 22 sierpnia 1943 r.

 spotkanie św. Jana Pawła II z Matką Speranzą w 1981 r. w Collevalenza

Dobry Bóg, w Collegio Capranica w Rzymie, gdzie się znajdowałem, dał mi natchnienia pomiędzy 15 a 17 maja tego samego roku, ale ja byłem młody, byłem studentem filozofii i nie miałem dobrego zdrowia, więc wstydziłem się mówić o tym moim wewnętrznym doświadczeniu. Myślałem, że to może moja fantazja, albo jeszcze coś innego, ale jednak miałem oczy otwarte. Było to około południa, a ja znajdowałem się przed tabernakulum, gdzie był również obraz Matki Bożej i św. Agnieszki. Sądziłem że to, co Pan mi pozwalał odczuć, było czymś, czym nie należało się zajmować. Miałem inne problemy, z którymi musiałem się borykać. Jednak plany Boże ewidentnie były inne. 22 sierpnia 1943 r. Ojciec Pio zawołał mnie do pewnego pokoiku i rozmawiał ze mną przez około pół godziny. Wstydziłem się i czułem, że jestem czerwony na twarzy, ale Ojciec mówił: „Mów...”. „Wyspowiadałem się dziś rano…!” „Powiedziałem ci, że masz mówić”.

Położył mi rękę na ramieniu, a kiedy skończyłem, powiedział: „To nie od ciebie pochodzi, ale od Boga”. Częściowo się uspokoiłem. „Młodzieńcze, do roboty…!”. Powiedziałem do siebie w duchu: „Zaczyna się odpowiedzialność”. Zacząłem drżeć. „Ojcze, co ja mogę zrobić? Ojciec widzi jaki jestem...”. A Ojciec na to: „A ja od czego jestem?”. „Niech mi więc Ojciec powie co mam robić…!”. A on z cierpliwością przedstawił mi plan we wszystkich jego detalach. „A więc Ojcze zacznę, gdy zostanę kapłanem…” A on na to: „Nie, zaczniesz natychmiast, od dziś”. „Ale gdzie, Ojcze?”. „Tam gdzie się znajdujesz, w collegio”.

Pan prosił mnie o założenie dzieła. Ojciec Pio natychmiast pchnął mnie ku temu, by rozpocząć od „Braterskiego Łańcucha”. „Ojcze, niech Ojciec  będzie ze mną” – powiedziałem. Kazał mi uklęknąć i mi pobłogosławił. W ten sposób, od tego momentu zacząłem wspólną z nim drogę. Bez niego nic bym nie zrobił.

Ojciec Pio zmarł 23 września 1968 r., a ja pozostałem bardzo pogodny. Już powstał pierwszy Instytut Świecki Żeński i oczekiwał na zatwierdzenie kanoniczne. Podobnie Męski Instytut Świecki. Pozostałem przed trumną Ojca Pio przeniesioną z celi do kościoła. Przez pół godziny, od ósmej do ósmej trzydzieści, czułem bardzo silne natchnienie: Uzupełnić dzieło Instytutami Zakonnymi. Ojciec Pio zdawał się mówić do mnie: „Wprowadź w życie miłość do kapłana, miłość do modlitwy, miłość do cierpienia, miłość do niesienia ulgi w cierpieniu. Tego nauczyłeś się ode mnie przez dwadzieścia sześć lat. Musisz temu wszystkiemu nadać formę”.

Doświadczyłem wówczas czegoś naprawdę silnego, podobnego do powołania z 15 – 17 maja 1943 r. Chodziło o uzupełnienie tajemnicy Wcielenia , którą żyły już dwa Instytuty Świeckie o tajemnicę Odkupienia (przede wszystkim poprzez niesienie ulgi w cierpieniu) wcielanej w życie przez dwa Instytuty Zakonne.

Przez dwa lata realizacja dzieła szła mi jako tako, dlatego nie czułem potrzeby, by się z kimś konsultować. Wystarczało mi przebywanie u grobu Ojca Pio i jakoś kontynuowałem. „Anczele Bożego Miłosierdzia” – Instytut Świecki Żeński był bliski papieskiego zatwierdzenia. Później trafiałem jednak na piętrzące się trudności. Trzy razy odnawiano proces i nic… wciąż zaczynało się od początku. Już byłem zniechęcony. Wziąłem samochód i przyjechałem do Matki Speranzy.

Pierwsze spotkanie miało miejsce 15 października 1970 r. Siostra Madiatrice uprzejmie pomogła mi porozmawiać z Matką. Matka z szorstkością i męską energią starała się rozeznawać charyzmaty. Zaczęła mówić mi o pewnej duszy. Ja, ze spokojem i pokorą, gdyż nie spodziewałem się tak ostrej i mocnej interwencji, powiedziałem: „Matko, Ojciec Pio uczył mnie, by nie przywiązywać się do charyzmatów, lecz patrzeć obiektywnie, zgodnie z wiarą i nauczaniem Kościoła”.

Wówczas wyciszyła się i zaczęła się do mnie uśmiechać. Kazała mi usiąść i od tego momentu dostrzegłem w niej pewnego rodzaju ojcostwo, ale także i macierzyństwo. Tak, widziałem w niej ojca, męską siłę ojcostwa, ale zintegrowaną ze słodką, uprzejmą i miłosierną siłą macierzyństwa. Tak wyglądało pierwsze spotkanie.

Drugie spotkanie miało miejsce 3 stycznia 1971 r. Wracałem z misji w Val D’Aosta z dwiema przełożonymi „Anczel Bożego Miłosierdzia”. Było dużo śniegu. Matka przyjęła mnie... właśnie skończyła się msza św. W korytarzu była kaplica, naprzeciwko pokoju ojca Gino Capponi. Była około dziewiąta rano. „Powiedz, czego chcesz? Teraz już stała się dla mnie matką..., uścisnęła moje dłonie i powiedziała: „Mów…”. Przedstawiłem jej plan dwóch Instytutów Zakonnych.

W tamtym czasie były zaledwie dwie dusze symaptyzujące z tym projektem, które jak mi się wydawało, były dobrze usposobione i mające dobrą wolę. Matka Speranza ścisnąwszy mocno moje dłonie powiedziała: „To jest to, to jest to! Ale przygotuj się, by wejść na Kalwarię”. A ja na to: „Matko, a do tej pory co mnie spotykało?”. „Powiedziałam ci, przygotuj się, by wejść na Kalwarię”.

Jego Ekscelencja Nicodemo pobłogosławił 12 września 1971 r. dwie pierwsze siostry Apostołki Jezusa Ukrzyżowanego. Nie było jeszcze mowy o żadnym zatwierdzeniu, to był początek ad „esperimentum”. Były tylko dwie siostry, z których jedna bardzo zaradna, kompetentna, na którą bardzo liczyłem. Biskup Gualdrino, kolega z seminarium, teraz biskup Terni, pewnego dnia powiedział do mnie: „Domenico, musisz mi dać te dwie siostry”. Odpowiedziałem: „Bracie mój, ja dopiero zaczynam…”. Biskup Gualdrino to człowiek energiczny, któremu nie można powiedzieć „nie”, a w dodatku rektor seminarium Collegio Capranica.

Poddałem się wobec jego prośby, nie mogłem mu odmówić, poddałem się mając nadzieję... kto wie… będąc w Rzymie… być może się umocnią… Tymczasem Ojciec Pio zawsze mówił: „Nie rozpraszaj sił, nie bądź zbyt gotowy, by zadowalać czyjeś prośby, umocnij centrum”. Tym razem, aby zadowolić przyjaciela, nie posłuchałem Ojca Pio.

 8 lutego 1972 r. przyjechałem do Collegio Capranica (jeździłem tam często, aby spotkać się z przyjaciółmi) i zobaczyłem tę świętą dziewczynę, na którą najbardziej liczyłem. Straciła głowę: przylgnęła do dwóch „charyzmatyków” i zgadnijcie o czym marzyła… Mówiła: „Z dwoma wskrzeszonymi z martwych utworzymy dzieło, które zrewolucjonizuje świat”. „O czym ty mówisz…?” - zapytałem. „Tak Ojcze, są znaki”. „Zastanów się...”. Nie dało się rozmawiać. Ona oszalała – myślałem sobie – choć to święta dziewczyna...!

Zawołałem drugą siostrę, młodziuteńką. Zawołałem też Anczele, bo i one były w Collegio Capranica i powiedziałem: „Pomóżcie mi, módlmy się”. Modliliśmy się cały ranek. A ona do mnie z wyniosłością: „Chce Ojciec poznać jednego z tych dwóch?” A ja na to: „Chyba żartujesz”. „Nie żartuję, to anioł, który zstąpił z nieba”.

Ostatecznie zostało ustalone spotkanie w rozmównicy o 12,30. Przyszedł z półgodzinnym opóźnieniem… Usiadł obok tej, która miała być jedną z pierwszych sióstr, a ja usiadłem naprzeciwko. Z wyniosłością zwrócił się do mnie; „Kto ci dał prawo, żeby rządzić tą kobietą? Ona jest moja i nikt nie może jej tknąć”. „Ona sama wybrała” – powiedziałem. On zaczął bluźnić przeciwko Matce Bożej, Bogu i Ojcu Pio. Miał czerwone oczy i kolczaste włosy. Zwróciłem się do siostry: „Czy ty nie widzisz, że to diabeł?”. A ona nadal dowodziła, że to jest anioł, który zszedł z nieba. Ponieważ już nie mogłem tego znieść, byłem tam nie dłużej niż dziesięć minut. Nie mogłem wytrzymać, więc wstałem. Podczas, gdy wstawałem powiedział: „Pamiętaj, ledwo dotrzesz do San Giovanni Rotondo rozwalę ci głowę”. Jak myślicie, co mogłem zrobić?...

Wsiadłem w samochód i przyjechałem tu, do Matki Speranzy. Do kogo miałem się udać? Ojciec Pio już nie żył, do kogo miałem się zwrócić? Matka przyjęła mnie natychmiast i powiedziała: „Walczyłeś z diabłem we własnej osobie, ale nie martw się, nawet jak ci rozwali głowę, ja jestem z tobą, bądź spokojny”. Czy uwierzycie? W imię Boga mówię, że ledwo dotarłem do San Giovanni, naprawdę rozwalił mi głowę. Miałem ją tak przeciętą, że obficie płynęła krew… Cóż! Kontynuowałem, choć zrozumiałem, że ta rodzina zakonna została przesiana u samych jej narodzin. Szatan jej nie chciał. Zrozumiałem, że była Bogu droga, wyrosła u stóp Ojca Pio, została potwierdzona przez Matkę Speranzę. A teraz wam powiem do jakiego stopnia potwierdzona przez Matkę Speranzę.

Pamiętacie, jak 3 stycznia 1971 r. powiedziała mi: „To tak, ale przygotuj się na wejście na Kalwarię?” Następnie miały miejsce inne wydarzenia, np. to z 31 lipca 1972 r. Trwała walka, aby uzyskać „Decretum Laudis” dla pierwszego Instytutu Świeckiego Żeńskiego „Anczele Bożego Miłosierdzia”. Walki nieustanne… więc do Matki Speranzy jeździłem często.

Ojciec Gino zrozumiał, że Matka mi pomagała. Pozwalał mi celebrować w kaplicy, a Matka Speranza towarzyszyła mi samotnie. Pamiętam, że pewnego razu msza trwała bardzo długo, bo była nieustannym płaczem. Im bardziej czułem jej pomoc, tym bardziej wzmagał się płacz. To nie był płacz załamania, ale płacz pokrzepienia. Gdy msza się skończyła, wzięła mnie za rękę jak dziecko i zaprowadziła do pokoju ojca Gino pytając: „Powiedz mi, co ci jest?” Przez dwadzieścia pięć minut trzymała mnie w tym pokoju trzymając mocno moje dłonie! „Powiedz…!”

Nawet nie musiałem wiele mówić, bo ona od razu zrozumiała. Po męsku uderzyła pięścią w stół i powiedziała: „A ja ci mówię w imię Ojca Pio, że będziesz miał zatwierdzenie natychmiast”. Następnie zmieniła ton i jak pogodna matka powiedziała: „Mnie się przydarzyło to samo. Kardynał Larraona, prefekt Kongregacji, która wówczas się nazywała Zakonna, klaretyn, radził mi, żeby się poddać. Nie dało się nic zrobić. Za każdym razem, gdy schodziłam ze schodów kongregacji był jeden wielki płacz. Zawsze nie i nie... Pewnego dnia gdy płakałam w moim pokoju, ukazał mi się Ojciec Pio i uderzając pięścią o stół powiedział: otrzymasz zatwierdzenie bardzo szybko. Księże Domenico, proszę uwierzyć, otrzymałam je po miesiącu, a ty będziesz je miał jeszcze wcześniej”.

Wiecie kiedy otrzymałem zatwierdzenie? Piętnaście dni później, 15 sierpnia 1972 r. Zapytacie: dlaczego aż tak wcześnie? Zamiast miesiąca 15 dni? Ponieważ ja miałem dwoje pośredników: ojca i matkę, Ojca Pio i Matkę Speranzę. Jeśli trzeba Pan daje takich adwokatów!

Natychmiast po tym jak Matka mi oznajmiła, że wkrótce otrzymam „Decretum Laudis” odnośnie papieskiego zatwierdzenia dla Instytutu Świeckiego „Anczele Bożego Miłosierdzia”, dodała: „Czy wiesz, że ja często przybywam do waszego domu w San Giovanni Rotondo?” (Matka Speranza, podobnie jak Ojciec Pio, posiadała dar bilokacji) Potem dodała: „Bardzo proszę, zachowajcie ten dom zawsze tak prostym i skromnym”. Uścisnąłem jej ciepłe dłonie i szczerze podziękowałem”.

To wszystko coraz bardziej zacieśniało więzi pomiędzy Collevalenza i San Giovanni Rotondo i pozwalało mi coraz bardziej rozumieć, że dzięki Bożej dobroci miałem szczęście znaleźć się pomiędzy matką i ojcem, czułymi, wiernymi i miłosiernymi.

Później miały miejsce jeszcze następne spotkania, przyjeżdżałem tutaj często i czułem się pokrzepiony, gdy chodziło o kolejne zatwierdzenia w Rzymie, chociaż miałem już te na poziomie diecezjalnym. Pomimo to, zanim dobry Bóg nie udzielił mi łaski zatwierdzenia dla wszystkich czterech instytutów, cierpienia było sporo. Słudzy Bożego Miłosierdzia otrzymali aprobatę we wspomnienie św. Pio 30 kwietnia 1987 r., natomiast Instytut Zakonny Apostołek Jezusa Ukrzyżowanego w Uroczystość Chrystusa Króla w 1988 r., a Apostołowie Jezusa Ukrzyżowanego 8 grudnia 1989 r.

            Pragnę zakończyć słowami Archanioła Rafała skierowanymi do Tobiasza: „Uwielbiajcie Boga i wysławiajcie Go przed wszystkimi żyjącymi za dobrodziejstwa, jakie wyświadczył wam w celu uwielbienia i wysławienia Jego imienia” (Tb 12,6). Pozwólmy, aby wszyscy ludzie poznali dzieła Pana i nie zapominajmy Mu dziękować.